Od wielu lat doceniam pięknie udekorowane stoły.
Kupuję, zbieram, kolekcjonuję obrusy, serwetki, ceramikę, sztućce.
Przy wyborze kieruję się stylem, w jakim chcę wystroić mój stół oraz kolorystyką.
I tak- mam komplety na niebieskie niebo, łąkę pełną kwiatów, u babci na wsi ze swojską kratą...
Warto zawsze przemyśleć swoją kompozycję, zastanowić się, jak często będziemy korzystać z danej tkaniny, czy będzie w miarę uniwersalna. Kiedyś wymarzyłam sobie wigilię z granatowym obrusem a teraz leży w szafie i zbiera kurz:)
I tak- obrus błękitny- świetny na letnie przyjęcie, wielkanoc pełną kwiatów, przyjęcie komunijne. Można go zestawiać z białą porcelaną, szkłem.
Tkaniny ukwiecone wszelkie- na rozjaśnienie czarnych myśli, obiad w ogrodzie, romantyczne przyjęcie w stylu vintage. Naczynia dobieramy do koloru lub stawiamy na ponadczasową jasną porcelanę.
Krata to mój ostatni top:) Czerwona, wykończoną koronką, kojarząca się z domem na wsi lub Bożym Narodzeniem.
Do ubrania stołu wybieram tylko i wyłącznie materiały naturalne jak bawełna i len. Są ponadczasowe choć wiem, że czasem trudno je uprasować czy wyprać. obrusy z tkaniny plamoodpornej o wysokim połysku są nie dla mnie ale co kto woli oczywiście.
Do wszystkich tych kompozycji wyszukuję szydełkowe serwety i podkładki a na ich punkcie mam fisia:)
Dobieram również talerze, dzbanki, koszyczki i jajeczniki, obrączki do serwet i całą masę, wydawałoby się, zbędnego ustrojstwa, które zazwyczaj dopełnia całości.
Pomyślicie może, że na to wszystko jest potrzebna masa kasy...a ja nie do końca się z tym zgodzę.
Konsekwencja to magiczne słowo pozwalające uniknąć zbędnych wydatków. Zakupy rozkładamy na raty, kierujemy się wybranym stylem i buszujemy po sklepach, jarmarkach, targach staroci oraz aukcjach internetowych. Na aukcjach czekają na nas prawdziwe perełki ( często za grosze!)choć należy uzbroić się w cierpliwość...
i konsekwencję:)
Na koniec bukiet polnych kwiatów. Przy pięknie wystrojonym stole wszystko lepiej smakuje prawda?
Drodzy moi!
Dawno, dawno temu zaniedbałam Międzyblogowy Kącik Czytelniczy... Wstyd mi bardzo, wy czytacie a ja nie...tzn czytam ale bardzo mało. To zaledwie czwarta książka w tym roku!
Pocieszenie daje mi jedynie fakt, że Kącik został stworzony właśnie w celu poszerzania czytelnictwa, obietnicy złożonej sobie, więc się staram:)
Przerabiam właśnie "Twoje listy chowam pod materacem" Astrid Lindgren& Sara Schwardt.
Po książkę sięgnęłam jako po nowość wydawniczą oraz z sentymentu do autorki Pipi. Bo Pipi w moim młodym świecie to był ktoś!
Dwunastoletnia Sara pisze – pełna wściekłości i żalu – do autorki o tym, że marzy o roli w adaptacji jej powieści. Tak zaczyna się trzydziestoletnia wymiana refleksji i opinii na różne tematy.
Sara nie może poradzić sobie z dojrzewaniem i z własnym charakterem. To dziewczynka trudna, zbuntowana i pełna złości (także kierowanej przeciwko sobie). Nie dogaduje się z rodziną, sprawia problemy wychowawcze, źle się uczy i co pewien czas wpada w złe towarzystwo. Nie akceptuje siebie, uważa, że jest brzydka – a w tym przekonaniu utwierdza ją też brak przyjaciół. Samotna i zagubiona nastolatka działa impulsywnie: stąd jej pierwszy list do Astrid Lindgren. Po nim przychodzi czas na żal i skruchę. Pisarka odpowiada, traktując o ponad pół wieku młodszą osobę z sympatią i wyrozumiałością, a nawet z pewnym rodzajem czułości. Cierpliwie pociesza, podnosi na duchu, wyjaśnia źródła problemów, doradza, a czasem nawet prawi morały – nie jak dorosły dziecku, a jak prawdziwa przyjaciółka. Pomaga Sarze przejść przez piekło młodości, martwi się jej kłopotami i domaga się kolejnych wiadomości. Od czasu do czasu wrzuca do listu własne proste doświadczenia – pisze o podróżach z dziećmi czy wnukami lub o chorobie brata. Daje się wciągać w niemal filozoficzne (ale też i mocno konkretne) rozważania o miłości, akceptacji czy szczęściu. Porównuje swoje doświadczenia z odkryciami Sary, a czasami subtelnie wskazuje skłóconej ze światem dziewczynie racje drugiej strony. Nie traci zaufania nieszczęśliwego dziecka i dzięki temu może je przeprowadzić aż do dorosłości.
Tyle streszczenie a ode mnie?
Czyta się dość łatwo, ale większych uniesień książka nie daje. Kolejne czytadło do podróży, na plażę czy do poczekalni.
Dodatkowo zastanawiam się, czy niegramotna składnia zdań i dobór słownictwa jest kwestią dosłownego tłumaczenia w celu przekazania stanu świadomości korespondujących pań, czy po prostu złym tłumaczeniem?
No nie wiem... raczej polecić nie mogę, a szkoda.
Jak idzie wasze czytanie?
Lecę nadrobić zaległości blogowe, bo ostatni czas był bardzo gorący.
Czuwaj!
Polinka